Dorotka czekała na mnie w salonie, przepatrując przy okazji ekran laptopa, ale kiedy wszedłem odłożyła go i wstała, by dać mi całusa.
- Jesteś wreszcie! – uśmiechnęła się. – Skoro wracasz tak późno, to pewnie jeszcze cię nie wyrzucili z pracy? – żartowała z uśmiechem na buzi.
Objąłem ją i przytuliłem. – Nie wyrzucili, ale nie wiem, czy to co dzisiaj zaszło, nie będzie jeszcze gorsze…
- O! Jakieś nowości? – odsunęła się, przyglądając mi się podejrzliwie. – Mów!

- Nie teraz, Dorotko! – zaprotestowała Helena niecierpliwym głosem. – Pan Tomasz jest pewnie bardzo głodny, a ja czułam, że dzisiaj będzie ważny dzień, więc obiad jest późny i nawet nie trzeba go specjalnie odgrzewać. Proszę siadać do stołu, a wcześniej poprosić też chłopców.
- Dziękuję, pani Heleno! – roześmiałem się. – Pani jest jednak opoką naszego domu.
- Ktoś w końcu musi pilnować porządku, kiedy gospodarza nie ma – Helena tak samo nie wyglądała na zmartwioną. – A pana występ w telewizji oglądaliśmy już wspólnie – oznajmiła, kontynuując kuchenne przygotowania. – Razem z chłopcami. Bardzo dobrze pan mówił, bardzo dobrze!

Dorotka tylko kiwała głową.
- Miałam zamiar cię pochwalić, lecz pani Helena odebrała mi taką możliwość – pociągała wesoło nosem. – Nic już w tym domu nie znaczę, kompletnie nic!
- Nie-praw-da – oznajmiła Helena rozciągając zgłoski. – Żona znaczy tyle, ile znaczy jej mąż! A skoro męża pokazują w telewizji, to i żona winna być z tego powodu dumna. I wysoko nosić głowę!
- Ależ ja jestem dumna! – pochyliła się nad stołem i znowu posyłaliśmy sobie buziaki. Tak nas zastali chłopcy.

- Cześć, tato! – wołali radośnie. – Widzieliśmy cię w telewizji!
- Cześć, szkraby! Stęskniłem się za wami. Bardzo stęskniłem!
Przywitałem się z nimi uściskami, mizianiem nosów, ale po tych powitalnych ceremoniach poprosiłem, aby grzecznie usiedli za stołem. Dorotka próbowała jeszcze pytać mnie o wydarzenia dnia, dałem jednak odpór. Późny obiad, a właściwie obiadokolację, zjedliśmy bardzo rodzinnie. I jedynym tematem politycznym przy stole był mój telewizyjny występ. Chłopcy niewiele rozumieli z jego treści, ale bezbłędnie wyczuwali, że tata dawał sobie radę i byli bardzo zadowoleni. Jakby sami mieli w tym udział.
Miałem nadzieję, że taki fakt przesłoni im moje wychowawcze i ojcowskie zaniedbania, mój chroniczny brak czasu dla nich i niewielkie szanse, że sytuacja w najbliższym czasie ulegnie poprawie.

A swoją drogą, Helena jest jednak genialna. Nawet tak prozaiczną sytuację jak wieczorny posiłek zainscenizowała w taki sposób, żeby dowartościować chłopców i moje z nimi relacje. Żeby umożliwić nam bliski i jednocześnie na swój sposób uroczysty kontakt. Bo to nie był byle jaki obiad, taki spożywany gdzieś naprędce w barze, w pojedynkę, aby zaspokoić głód. Samym tempem podawania dań zmuszała nas do zachowania form eleganckich, bardzo dystyngowanych, jedzenia bez pośpiechu, chociaż z pewną, dopuszczalną dozą swawoli dla młodszych jego uczestników.
W taki sposób, chłopcy z jednej strony uczyli się reguł zachowania przy stole, a z drugiej, nie stawały się one dla nich torturą. Przywykali do przestrzegania norm z coraz mniejszym sprzeciwem i bez dawniejszych protestów. Może zaczynali już dorastać?

Natomiast Słoneczko musiało dzisiaj poczekać na szczegółowe wyjaśnienia aż do czasu, kiedy poszliśmy do sypialni. Jednak jeszcze w łazience marudziłem, iż jestem potwornie zmęczony wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło.
- Mam nadzieję, że nie aż tak, abyś odwrócił się do mnie w łóżku plecami? – zapytała.
- Nie… Dorotko! Tylko wiesz… Z góry cię przepraszam, mam za sobą naprawdę bardzo ciężki dzień.
- W takim razie… dzisiaj ja ciebie obsłużę, chcesz?
- Moja jedyna! – roześmiałem się. – Kocham cię jak nikogo w świecie!
Więcej zachęt nie potrzebowała.

- A teraz opowiadaj! – zażądała, kiedy nasze oddechy już się wyrównały.
Zdałem jej relację z całego dnia, łącznie z informacjami które miałem zachować w tajemnicy, chociaż oczy już mi się niemal zamykały. Nie pozwoliła mi jednak na sen, wciąż stawiając pytania, dopóki nie doszedłem do wyjścia z gmachu telewizji.
- Tak… – podsumowała spoglądając w sufit, kiedy z rozpędu bawiłem się jej biustem by nie zasnąć. – Dobrze zrobiłeś wyrażając zgodę, chociaż rzeczywiście, mamy z dziećmi coraz większą zagwozdkę. Nic to jednak! W najbliższym czasie usiądziemy razem, przygotuj mi tylko wasz schemat organizacyjny, spróbujemy to jakoś ogarnąć.
- Ja sam go jeszcze nie znam.
- Nieważne. Tydzień czy dwa nie gra roli. Tomek! – odwróciła się na bok, a moja dłoń automatycznie znalazła się w pustce. – W takim razie, skoro twoje sobotnie problemy zeszły na dalszy plan, albo znikły całkiem, ja we środę lecę do Nowego Jorku.

- A kiedy wrócisz i dlaczego tak nagle?
- Chyba w niedzielę. Słuchaj! Agatę jej szef wysłał na przymusowy urlop. Pewnie nie wiedział jeszcze jak to się wszystko potoczy, więc nie ma w tym niczego dziwnego. Wziął na przeczekanie i pewnie dobrze zrobił. Ja z kolei i tak muszę w tym miesiącu zaliczyć Nowy Jork, a lepszego terminu nie będzie. Za tydzień mam zajęcia na uczelni, a za dwa tygodnie będzie bal, więc termin zajęty, później natomiast jest już koniec miesiąca. Podsumowania cząstkowe, jak też Andrzejki i niepewne dni w firmie. Wolałabym być wtedy na miejscu.

- Rozumiem, że weźmiesz Agatę ze sobą?
- Zgadłeś. Wprawdzie jeszcze jej nie pytałam, ale mam nadzieję, że nie będziesz się o to na mnie gniewał?
- Nie, nie będę.
Przytuliła się na chwilę i mocno mnie wycałowała.
- Nie mów o tym Helenie, ona ją niezbyt lubi.
- Dziwisz się jej?
- Nie, niespecjalnie… – westchnęła. – Cóż, życie przebiega jednak nie zawsze tak idealnie, jakbyśmy sobie wymarzyli. Dla mnie i tak ty jesteś najważniejszy, więc tylko twoja opinia decyduje.

- Nie próbuj mi wmawiać, że ja cię popycham w Agaty ramiona.
- Nie, nie próbuję zupełnie – odparła spokojnie. – Powiedziałeś jednak, że lepiej Agata niż ktokolwiek inny, prawda?
- Prawda.
- Więc tego się trzymajmy.
- Słoneczko, a co z dziećmi? Jak ja się mam teraz nimi zająć?
- Słuchaj! Jutro postaram się wszystko zorganizować tak, abyś miał rozwiązane ręce aż do piątku, do końca dnia. A może i dłużej.
- W ambasadzie?
- Oczywiście, gdzie mam szukać innych opiekunów? W końcu oni mi coś zawdzięczają, pora więc na rewanż! Teraz ja potrzebuję wsparcia i nie wyobrażam sobie, żeby mi odmówili. To by nie było po amerykańsku. I jeszcze jedno. Zachęcę ich weekendowym pobytem w Pokrzywnie, więc gdyby do tego doszło, to pokryj ich koszty, dobrze?
- Nie ma problemu. Tylko wiesz, sobotę też mogę mieć zajętą.

- A co masz w planach na sobotę?
- Przecież auto ma zostać zwolnione z depozytu. W innych dniach nie mam szans, by tam podjechać.
- A właśnie. Zostaw mi na jutro swoją kartę elektronicznego podpisu.
- Po co?
- Przerobię ten twój kredyt tak, abyś miał mniejsze odsetki. To niby tylko pół procent mniej, ale w sumie daje to całkiem pokaźną kwotę.
- Nie ma sprawy. Weź sobie z moich dokumentów i wybacz, ale oczy mi się zamykają…
- Śpij, mój malutki! – pocałowała mnie. – Mój kochany! – szeptała do ucha.

Już niemal zasypiałem. Obrazy dnia przewijały mi się przed oczami i nagle… – „Twój awans jakoś mi się kojarzy z kolacją” – doszły do mnie tamte słowa.
- Dorotko! – ocknąłem się jeszcze.
- Co się dzieje?
- O, Boże! Zapomniałem!
- Co znowu?
Powiedziałem jej o Annie i sugestii dotyczącej kolacji we dwoje.

- To ją zaproś, jaki masz problem?
- Nie chciałbym cię urazić. Tym bardziej, że w Warszawie będzie to niewykonalne. Nasze gęby będą bardziej znane niż osób poszukiwanych listami gończymi.
- To prawda, łatwo wam nie będzie.
- Skarbie, zaproszę ją, ale pewnie do Berlina. Tam nas nie znają. Nie wiem kiedy, ale chciałbym, byś się o to nie gniewała. Nie zaciągnę jej do łóżka, to odpada.
- Berlin wam odradzam – odparła poważnie. – Lepiej lećcie chociażby do Oslo. O wiele lepiej! A jeśli chodzi o łóżko, to lepiej dla ciebie, jeśli nie będziesz tego tematu poruszał.
- Jesteś fantastyczna! – odetchnąłem z ulgą. – Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Nic. Ale mam nadzieję, że zrobisz coś ze mną. Wspólnie to zrobimy…
- Też liczę na pojawienie się naszej Kasi!