- Ano tak, tak. Takie czasy. Ja też chcę mieć w swoim życiorysie jakiś awans bez udziału Dorotki. Jakieś osiągnięcie, niech się moja młoda żona mnie nie wstydzi. Bo jej ktoś, kiedyś powie, że nie dość, iż wyciągnęła z niebytu jakiegoś nieboraka, to jeszcze taki stary… A ludzie na stanowiskach automatycznie młodnieją! Szczególnie wśród establishmentu. Pogadaj z Aliną, żoną Zielonika, to ci opowie jak to wszystko działa.
- Teraz cię pojąłem. W grę weszły więc sprawy ambicjonalne.
- To też, ale nie tylko. Zastanów się przez chwilę. Nie wkurwiają cię mordy wielu buców pokazywanych w telewizji, których jedynym walorem jest to, że są właśnie przed kamerą?
- Wiem o tym, ja to znam! – zaśmiał się. – Słuchaj, na początku kadencji Lidka niemal na bieżąco relacjonowała mi charakterystyki niektórych postaci…
- O widzisz! Czyli wiesz. Więc w czym ja jestem od nich gorszy? Mniej od nich wiem, czy mniej potrafię? Przecież połowie z nich nie dałbym nawet wyczyścić sobie butów! Partyjni działacze, nie splamieni w życiu żadnym innym zajęciem, oraz ich gówniarscy przyboczni, umiejący jedynie przytakiwać. Taką mamy połowę elity w naszym kraju!

- Ano mamy, tego nie zmienisz.
- Nie mam zamiaru. Powiem ci jedynie, że bałem się, przyjmując tę propozycję. Tego, że sobie nie poradzę. Że skutki moich przyszłych decyzji mogą być fatalne! Miałem w sobie tę pokorę, którą jeszcze miewają ludzie z mojego pokolenia.
- Teraz się nie boisz?
- Nie, jest trochę inaczej. Pozbyłem się lęku nieuzasadnionego, gdyż staram się wykorzystywać wcześniej wszelkie dostępne mi instrumenty, aby zagrożenie błędem zminimalizować. Tylko ja o nich wcześniej nie wiedziałem! Nie domyślałem się ich istnienia. To już technika rządzenia. Teraz wiem, że nie trzeba mieć żadnych nadzwyczajnych zdolności czy też umiejętności, aby trwać. Chociaż żeby zrobić coś pożytecznego, trzeba jednak myśleć! Szczypta zdrowego rozsądku jest niezbędna.

- Czyli ministrem może być każdy…
- Każdy, kto myśli. Na pewno nie człowiek z ulicy. Słuchaj, to wszystko działa tak, jak orkiestra. Są pewne instrumenty, są muzycy, ale kiedy mają na nich zagrać, o tym decyduje dyrygent. I to od niego zależy ostateczny kształt całej melodii.
- Bardzo dźwięczne porównanie.
- Ale myślę, że dobrze oddaje sens możliwości działania. Jeśli dyrygent jest wrażliwy i zna życie, to wydobędzie z orkiestry w miarę przyjazne tony. Gorzej, jeśli trafi się tu życiowe drewno. Zatańczyć przy jego muzyce się nie da, ani kiedy piastuje stanowisko, ani jeszcze przez jakiś czas po nim.
- Czyli w sumie, jednak nie narzekasz?
- Nie, jeszcze nie. Jeszcze mnie to wszystko intryguje, jeszcze daje adrenalinę. Jeszcze mam poczucie, że tworzę coś dobrego. Powiem ci też w tajemnicy, że niektórzy ludzie z opozycji, po cichutku biją mi brawo. O czym zupełnie nie wiedzą obydwaj partyjni wodzowie. Chciałbym też, aby w tej nieświadomości pozostali jak najdłużej.

- Tak… chyba ci teraz zazdroszczę. Ja już zapomniałem o takich podnietach.
- Czego zazdrościsz? – roześmiałem się. – Kilkunastu godzin pracy każdego dnia?
- Szczęśliwi czasu nie liczą. Ja też kiedyś, w piwnicy, nie liczyłem nie tylko godzin, ale i dni! Teraz jednak zaczynam mieć dość.
- Czego niby?
- Wszystkiego. Łącznie z fotelem wiceprezesa zarządu i całego banku też! To już nie dla mnie. Po urlopie składam rezygnację i odchodzę z branży. Żadnego więcej banku, koniec! Najwyższy czas na zmiany.
- Odważne postanowienie…

Wypiliśmy dotąd niemało, ale nie sądziłem, że dojdzie do takiego etapu. Mówi poważnie, czy to jest gadka po wódce?
- Romek… Czy ty jesteś całkiem przytomny?
- Całkowicie, nie obawiaj się. Słuchaj, czy ja będę miał problemy ze znalezieniem pracy? Nie sądzę. Dlatego muszę zmienić środowisko, bo to mi już zwyczajnie obmierzło. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, żadnego zainteresowania nowymi problemami. To wszystko zaczęło mi latać helikopterem! Dostaję wysypki, widząc bankowy biurowiec.
- Dorotka o tym wie?
- Nie drażnij mnie chociaż ty. Ona tylko dolewa oliwy, bo traktuje mnie teraz jak łajno, jakbym nagle stał się siedliskiem jakiejś zarazy…
- Przesadzasz!
- Ani trochę. Rozmawia ze mną wyłącznie służbowo i głównie wtedy, kiedy oznajmia mi swoje decyzje. Jeszcze trochę i zaczniemy wymieniać się informacjami wyłącznie zapiskami na kartkach, albo SMS-ami. Nie chce się do mnie odzywać, więc mam ją gdzieś.
- Ale o takim postanowieniu chyba powinieneś ją uprzedzić, więc na co czekasz? Na co liczysz? Że ci przejdzie? Czy jej ma przejść?

Zamiast odpowiedzi, skrzywił się wzgardliwie.
- Wiem. Owszem, dawno należało to zrobić, tylko wiesz… są pewne powody opóźnienia.
- Jakie znowu? Zakochałeś się w nowej sekretarce?
- Nie pieprz mi tu! – zirytował się. – Albo rozmawiamy poważnie, albo wcale!
- Sorry! Słuchaj, Romek! Rozmawiamy poważnie. Weź tylko poprawkę, że ja naprawdę nie jestem w kursie wielu spraw i większości z nich nie czuję. Jestem zielony, mówiłem ci o tym, rozumiesz?
- W porządku, niech ci będzie.
- Więc co jest tym powodem? Nie sugeruję niczego, zauważ to.
- Zauważyłem. Niech będzie, powiem ci wszystko, ale najpierw wypijmy razem, żebyś nie wypadł później z fotela.
- Aż tak?
- Dla mnie tak. Na pohybel wrogom!

- Słucham cię teraz uważnie.
- Tak… nie wiem od czego zacząć…
- Prosto z mostu.
- Można i tak. Słuchaj, tak właściwie, przyszedłem do ciebie po prośbie. Chciałbym, żebyś pogadał z Lidką, by mi chociaż trochę zaufała. A jednocześnie nie ujawniał tego, co ci zaraz powiem.
- Zaraz teraz, czy zaraz potem?
- Zaraz teraz.
- Ale o co chodzi?
- Muszę na parę dni pojechać do Warszawy, do banku, przy czym nie chcę robić żadnego zamieszania. Chciałbym pozostać tam niezauważony.
- Chyba sobie żartujesz! – roześmiałem się. – Wiceprezes zarządu niezauważony…
- Nie, powaga. Nie żartuję! Chłopaki, mówię teraz o informatykach, przemycą mnie do siebie i nie będę wystawiał nosa za drzwi. Mamy temat do analizy i nie będę zajmował się innymi sprawami służbowymi.
- Jaki znowu temat?

- Tomek… Wiem, że muszę ci to powiedzieć, ale na razie obracamy się w kręgu mglistych teorii. I dopóki nie będę miał żelaznych dowodów, mógłbym się tylko ośmieszyć. Jeśli jednak je znajdę, sprawa byłaby bardzo poważna! Dlatego obiecaj mi, że dopóki ja niczego nie ujawnię, nie puścisz pary z ust. Nawet własnej żonie.
- Jeśli to ma ci pomóc, mogę przysięgnąć.
- W porządku. Uwierzyłem ci. Cała sprawa dotyczy ostatniej dostawy sprzętu informatycznego w departamencie wschodnim…
- Napij się, bo ci gardło zasycha, a potem kontynuuj.
- Nie wiem czy wiesz, ale dobry informatyk to taki, który ciągle czegoś szuka…
- Nie tylko informatyk – wtrąciłem.
- W zasadzie tak – zgodził się. – Posłuchaj więc. Pewnej nocy, nasi dyżurni spece, tak właściwie z nudów, założyli analizatory przekazu na linię transmisji danych z serwerów departamentu. A uzyskane przebiegi niezbyt im się rano spodobały. Zgłosili to przełożonym, ci posiedzieli kilka dni, ale powodów do alarmu nie znaleźli. Kierownik jednak nie zaspał i kolejnego dnia postanowił uruchomić całodobowy program monitoringu nadzwyczajnego.
- A co to daje?
- Dobre pytanie. Pozwala na śledzenie gdzie i w jakich kierunkach wysyłane są pakiety informacyjne z banku. Chłopaki nikogo o niczym nie informowali, nie chcąc ingerować w normalną pracę jednostki i przez tydzień prowadzili wyłącznie rejestrację. A w weekend wymienili nowy sprzęt na stary, ten który pracował poprzednio, ale na szczęście nie został jeszcze zutylizowany. Mowa oczywiście o serwerowni. Pracownicy departamentu nie mieli pojęcia, że coś się dzieje. I przez kolejny tydzień, ekipa monitorowała całą transmisję.

- Domyślam się, że jakaś różnica była…
- Otóż to! Różnica była i to wyraźna. Na starych jednostkach nie zanotowano tamtych nocnych przekazów, kiedy obciążenie linii sięgało kresu. Trwały kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, po czym wszystko wracało do normy. I tak do kolejnej nocy.
- Czyli wraz z nowym sprzętem pojawiło się nowe zjawisko?
- Dokładnie tak! Tak to można obrazowo przedstawić.
- No dobrze, ale powiedziałeś wcześniej, że wasze analizatory pozwalają odczytać gdzie określone pakiety informacji są wysyłane.
- Nie mówiłem gdzie, ale w jakich kierunkach. Niestety, w tym przypadku przesył jest pozbawiony cech identyfikacyjnych.
- Jakim cudem?
- Ano właśnie. Jakim?